poniedziałek, 28 maja 2012

Lemoniadowy biznes

Kiedy Speedy dowiedział się, że w parku szykuje się piknik z okazji Dnia Sąsiada, w jego głowie pojawił się plan.
- Będę sprzedawać lemoniadę - oznajmił - Zadzwoń do moich kumpli zza parku i spytaj czy chcą ze mną sprzedawać.
Kumple zza parku, jeden nieco straszy od Speediego, drugi nieco młodszy, przystali na ten pomysł. Speedy nie mógł się doczekać następnego poranka.

W dniu pikniku Speedy i Bubu pędem pognali do parku. Co się tam nie działo! Były walki na miecze, chodzenie po gumach rozciągniętych między drzewami, gra na bębnach afrykańskich. To ostatnie bardzo przypadło do gustu Bubu, który walił w dwa wielkie bębny, ile sił w rękach, śmiejąc się na całego. Prowadzący warsztat bębniarski Mamadou Diouf z aprobatą kiwał głową potrząsając dredami. Potem Bubu przerzucił się na malowanie wielkiej budowli z kartonów. Mazanie farbą po tekturowej ścianie było fajne ale mazanie po twarzy stojącej obok dziewczynki było jeszcze fajniejsze. Speediego kompletnie pochłonęły piknikowe atrakcje, zwłaszcza klimaty rycerskie i wyglądało na to, że ferworze wymachiwania mieczem stracił zapał do handlu. Jednak po jakimś czasie z krzaków wyłonili się wszyscy trzej przedstawiciele spółki lemoniadowej i powiedzieli, że chcą otworzyć stoisko. Chłopcy poszli po mały stoliczek należący do Bubu oraz trzy krzesła. Przynieśli  jeszcze siatę cytryn, cukier i mineralkę oraz wszystkie niezbędne sprzęty: wyciskarkę do cytryn, dzbanek, kubeczki jednorazowe oraz puszkę na kasę.

- Musimy mieć szyld - ustalił najstarszy z chłopców. Na kartce z bloku technicznego napisał wołami: "Lemoniada 0% chemii".  Jak tylko stoisko zostało otwarte pojawili się klienci. Speedy i jego kompani z zapałem nalewali napój do kubków a drobniaki z brzękiem wpadały do puszki. Lemoniada szybko znikała więc odbywało się wyciskanie cytryn, wsypywanie cukru  i bieganie do domu po wodę. Chłopcy uwijali się jak w ukropie.

W pewnym momencie wśród kupujących mignęła znana twarz.
- Burmistrz Ochoty właśnie od was kupił lemoniadę - powiedziałam chłopakom.
- Wow! - zawołał Speedy  i pognał gdzieś by podzielić się sensacyjną wiadomością.
- Mistrz to ten co grał na bębnach? - upewnił się najmłodszy sprzedawca lemoniady. W jego głosie słychać było podziw dla Mamadou Dioufa.

Biznes lemoniadowy został niespodziewanie zamknięty z powodu braku kubeczków. Ostatni klienci dostali rodzinną porcję lemoniady w słoiku po cukrze. Po zdemontowniu stoiska i odniesieniu wszystkiego do domu przyszedł czas na liczenie kasy. A kasy było mnóstwo!

- Aaaaaaa! - Speedy rzucił się na podłogę pozorując atak serca kiedy dostał do ręki jedną trzecią zawartości puszki. Potem zerwał się na równe nogi i pognał w stronę rozstawionych w parku straganów. Do końca dnia nie widziano go bez loda w ręku a jego kolekcja plastikowych gadżetów powiększyła się o kilku lekko używanych superbohaterów nabytych na pchlim targu.

***
Piknik Ochocian z okazji Dnia Sąsiada

sobota, 17 marca 2012

Bazyliszek i beza

Szliśmy ze Speedim z Pałacu Ślubów w stronę Rynku Starego Miasta.
- Mam problem - powiedziało dziecko -  I trzeba będzie go zaraz rozwiązać.
- Tak?
- W moich butach jest pełno ryżu - oznajmił Speedy z zatroskaną miną.

Na ławce Speedy wytrząsał ryż z butów wspominając niedawno zakończony ślub.
- Uroczyście tam było i podobało mi się jak grali na skrzypcach. Ale najlepsze było rzucanie ryżu i pieniędzy. Gdyby dzieci nie pomogły, nigdy by ich wszystkich nie zebrali.

Speedy zerwał się z ławki i pognał w stronę rynku.
- Pokażę ci gdzie mieszka Bazyliszek - zawołał.
Speedy rozglądał się po okolicznych podwórkach. Nagle stanął przed metalowymi drzwiami.
- To tu! - wykrzyknął - Pamiętam te drzwi. Jak byłem tu ze szkołą powiedzieli nam, że tu jest kryjówka Bazyliszka.
Speedy próbował wdrapać się po ścianie, żeby zajrzeć przez zakratowane okienko znajdujące się w drzwiach.
- Nie mogę dosięgnąć - wysapał.
Podsadziłam Speediego, żeby mógł zajrzeć przez kraty.
- Eeeeee - zawołał rozczarowany - Tu jest zwykły śmietnik.
Po drugiej stronie drzwi stały dwa zielone, plastikowe kubły na odpadki.
- To jakaś ściema - stwierdził Speedy - Po co Bazyliszek miałby mieszkać pod śmietnikiem?

Było zimno. Poszliśmy się ogrzać do "To lubię". W piątek koło południa na piętrze kawiarni nie było nikogo poza nami. Usiedliśmy obok okna wychodzącego na ulicę Freta. Na dworze przechodnie kulili się przed wiatrem. "To lubię" wypełniał łagodny jazz i zapach ciastek.

Speedy poprawił krawat, który założył na niedawną uroczystość. Z godnością przystąpił do konsumpcji ogromnej bezy, która spoczywała na jego talerzu.
- Mniam - wymamrotał z pełną buzią - Chyba pęknę ze smacznego smaku!

To lubię

sobota, 25 lutego 2012

Manewry na antresoli

Był wieczór. Padało. Speedy ślizgał się na resztkach topniejącego  śniegu. Strugi szaroburej mazi rozbryzgiwały spod jego stóp.
- A to do tej kawiarni idziemy - zawołał na widok oświetlonych okien Kredki - Fajnie!
- O! - ożywił się Bubu podróżujący w ramionach Szweda.

W Kredce zajęliśmy ostatni wolny stolik. Zdjęte przez nas mokre ubrania piętrzyły się na jednym z foteli. Stos czapek, szalików i kurtek wieńczyły ubłocone spodnie narciarskie Speediego.
- Dobrze, że nie poszliśmy do jakiejś niedzieciowej knajpki - stwierdziłam.
- Yhm - przytaknął Szwed wtłaczając stópki Bubu do zimowych butów.

Po chwili Koty Psoty pobiegły na pięterko gdzie znajdowało się miejsce zabaw dla dzieci. Na górze była zjeżdżalnia i platikowe bujaczki. Bubu wahał się czy dołączyć do bawiących się dzieci. Speedy wziął na siebie rolę kaowca. Wcisnął się w plastikowy tunel, w którym wyglądał jak wielki zielony wąż.
- Nie bój się - wołał do Bubu - Patrz, jestem strasznym potworem. Sssssssssssss - syczał do dzieci robiąc groźne miny.
Bubu nie dał się namówić na zabawę na pięterku ale spodobały mu się znajdujące się pod nim katakumby. Wpełzł tam i zniknął z pola widzenia. Na moją prośbę Speedy ruszył na poszukiwania brata.
- Widzę go - zawołał po chwili - Jest tu i zjada kurz. Wszystko w porządku!

Później Koty Psoty przeniosły się do sali, w której odbywają się zajęcia dla dzieci. Na podłodze leżały pozostałości po balu karnawałowym. Speedy przymierzał papierowe meloniki i maski. Bubu był zafascynowany porzuconymi koralami i bransoletkami.
Po chwili Speedy zawędrował do rogu sali i wszedł po drabinie na antresolę służącą do przechowywania rzeczy. Bubu pobiegł za Speedim i błyskawicznie wspiął się na górę.
- Pilnuj go! - krzyknęłam do Speediego wciskając się do kąta z drabiną. Kiedy weszłam na górę zachwycony Bubu uciekał przed Speedim, który próbował go złapać. W końcu wpadł w moje ręce ale nie zamierzał dać się zdjąć z antresoli.

Stałam na górze, trzymałam Bubu za ręce i usiłowałam opuścić go na dół. Na dole Speedy z wyciągniętymi do góry ramionami miał przejąć brata. Bubu wił się jak piskorz zwisając wzdłuż drabinki. Czepiał się szczebelków nogami zaśmiewając się przy tym do rozpuku. Po wielu manewrach udało się nam ściągnąć Bubu z antresoli. Wykończeni poszliśmy do stolika. Niesiony przeze mnie Bubu protestował głośno wymachując w powietrzu wszystkimi kończynami.

Na miejscu czekały na nas ciastka. Speediemu zasmakowała tarta cytrynowa. Bubu wręcz przeciwnie, z obrzydzeniem wypluł kawałek, który dostał na spróbowanie.
- To! -  zażądał pokazując na tartę karmelową. Tym razem nie było reklamacji.
Speedy cichaczem wymknął się na antresolę. Bubu zajęty gryzieniem słomek i przelewaniem soczku ze szklanki do szklanki nie zauważył jego nieobecności.

Zrobiło się późno, trzeba było jechać do domu. Rozdzieliliśmy między siebie zamokłe ubrania. Weszliśmy jeszcze do sklepowej części Kredki. Wśród książek, płyt i zabawek znaleźliśmy prezent urodzinowy dla zaprzyjaźnionej dwulatki. Z torbą, z której wystawały królicze uszy, wyszliśmy na deszcz.

Kredkafe

niedziela, 15 stycznia 2012

Tajemnica Barbapapy

Było lato, pracowałam nad artykułem o serii bajek o Barbapapie. Spisywałam pytania do Annette Tison i Talusa Taylora, twórców książek i filmów o różowym stworze i reszcie zmiennokształtnej rodzinki. Jako że Speedy bardzo lubi Barbapapę zagadnęłam go czy nie chciałby zadać autorom jakiegoś pytania.

- Jasne - Speedy zapalił się do pomysłu i poruszył od dawna nurtującą go kwestię - Chcę wiedzieć jak to możliwe, że Barbapapy wyrastają z nasion.
- Dobra, zapytam ich.
- I jeszcze koniecznie się dowiedz skąd można te nasiona wziąć - ton Speediego świadczył o tym, że sprawa jest poważna - Tylko nie zapomnij, okej?

Nie zapomniałam, pytanie Speediego trafiło do Annette Tison i Talusa Taylora. Ich odpowiedź można znaleźć w tekście Barbapapa ratuje świat,  który ukazał się w magazynie "Kikimora".

piątek, 23 grudnia 2011

Tup, tup, tup

Speedy nerwowo przechadzał się po kuchni. Jego wzrok prześlizgiwał się po górach garnków i misek oblepionych resztkami miodu, piany z białek i roztopionej czekolady.
- Jestem mistrzem miksowania - stwierdził - Beze mnie nigdy byś nie zrobiła tych wszystkich ciast.
- Prawda - przyznałam mu rację.

- O! - siedzący przy stole Bubu wydał z siebie okrzyk zdziwienia.
- Co? - zaciekawił się Speedy.
- Mały pan - Bubu patrzył na brata oczami okrągłymi z wrażenia.
- Gdzie? - dociekał Speedy.
- Tam - Bubu pokazał na kąt przy lodówce - Tup, tup, tup.
- Miał czerwoną czapeczkę?
- Tak.
- To krasnoludek - wyjaśnił Speedy.

Widzenie Bubu nie zrobiło na Speedim szczególnego wrażenia ale o czymś mu przypomniało.
- Napisałaś sms'a do Mikołaja, że chcę dostać robota, który świeci? - zwrócił się do mnie.
- Tak - zapewniłam.
- A skąd wzięłaś numer?
- Yyyyyy... Z internetu.
- Ze strony Mikołaja?
- Tak.
- To dobrze.

Speedy wspiął się na parapet i wbił wzrok w szary krajobraz za oknem.
- Już jutro przyjdzie Mikołaj... - rozmarzył się.
- Makajaj... - zawtórował mu Bubu nie odrywając wzroku od kąta przy lodówce.


***
Wesołych Świąt!!!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Podziękowania dla Zdenka Milera

- Mama cita - rozkazał Bubu.
- O czym poczytać? - podeszłam do stosu książek piętrzących się na podłodze. Bubu nie lubił jak jego książki stały na półkach, konsekwentnie zwalał je na ziemię.
- Mama cita! - Bubu wykazywał oznaki zniecierpliwienia.
- O traktorze? - pokazałam jedną z książek.
- Nie.
- O słoniu?
- Nie. Mama citaaaaa! - Bubu rozłościł się nie na żarty.
- O Kreciku?
- Tak - przytaknął Bubu.

Usiedliśmy obok siebie. Bubu trzymał niebieską książkę w sztywnej oprawie. Ilustracja na okładce wszystko wyjaśniała.
- Krecik. Auto. - dziecko postukało palcem w postać bohatera i jego pojazd.
Pierwszy rysunek przedstawiał Krecika w norce pod ziemią. Rysunkowy zwierzak leżał zwinięty w kulkę trzymając pod pachą kluczyk do swojego nakręcanego samochodu.
- Krecik pi - wyjaśnił Bubu - Krecik kluczik.
Bubu szybko przekręcał kartki w poszukiwaniu swojej ulubionej. Rysunek przedstawiał rozłożony na części samochód.
- Popsiuty - ocenił mały.
Na następnej stronie Krecik balansował na kierownicy toczącej się z górki.
- Krecik bam! - zmartwił się Bubu.
Kilka kartek dalej uśmiechnięty bohater pędził swoim czewonym autkiem wśród sznurów samochodów.
- Jedzie! - ucieszyło się dziecko.
Na ostatniej rozkładówce Krecik zaparkował pod swoim kopczykiem i szedł spać.
- Auto pa pa! - Bubu zerwał się na równe nogi rzucając książkę za siebie i pobiegł w stronę regału.

- No i sam sobie poradziłeś - zawołałam za dzieckiem -  Bubu czyta!
Zagłuszył mnie odgłos spadających z półek książek.


***
Zdeněk Miler, Eduard Petiška, "Krecik i samochód", Albatros Praga

piątek, 2 grudnia 2011

Na tropie Wajraka

Przeczytałam dziecku kolejny rozdział jesiennego "Przewodnika Prawdziwych Tropicieli" Adama Wajraka.  Było o żubrach w Puszczy Białowieskiej.
- Ten Wajrak to miał dobrze - westchnął Speedy - mieszkał w wielkiej puszczy i widział te wszystkie zwierzęta...
Coś mnie zaniepokoiło w wypowiedzi dziecka.
- Wajrak żyje.
- Naprawdę? - oczy Speediego rozszerzyły się ze zdziwienia.
- No pewnie. To młody facet. Nadal mieszka w puszczy i tropi zwierzęta.
Zajęło chwilę zanim Speedy otrząsnął się z szoku.
- No to świetnie. Możemy tam pojechać i go odwiedzić. Pokaże nam  żubra, niedźwiedzia, wydrę Julka, bociana z pomalowanym skrzydłem, sowy i nietoperza. - Speedy wyliczyl swoich ulubionych bohaterów książek Wajraka.
To wyglądało na poważny plan.
- Nie można kogoś odwiedzać bez zaproszenia - wyjaśniłam - Przecież Wajrak nas nie zna.
- Ale my go znamy!- wykrzyknął entuzjastycznie Speeedy.

Przez następne dni Speedy obmyślał szczegóły wyprawy do Teremisek, miejsca zamieszkania autora przewodników. Trzeba było szybko odwieść dziecko od pomysłu tropienia Wajraka w jego własnym domu. Mieliśmy szczęście.
- Wajrak przyjeżdża do Warszawy - odnajmiłam dziecku - Będzie miał spotkanie z czytelnikami. Idziemy?
- Jasne! - Speedy podskoczył z wrażenia.
- Będzie rozdawał autografy.
Speedy spojrzał pytająco.
- W twojej książce może napisać np. "Dla Speediego od Adama Wajraka".
- Ale czad! W każdej książce? Biorę wszystkie trzy! - Speedy wykonał ślizg w kierynku regału i zabrał się za poszukiwanie "Kuny za kaloryferem" oraz dwóch części "Przewodnika Prawdziwych Tropicieli".

W księgarni Badet było mnóstwo dzieci. I był Adam Wajrak. Speedy i Bubu słuchali opowieści o zwierzętach i oglądali zdjęcia niedźwiedzi opychających się jagodami, watachy wilków biegnących po śniegu, jeleni na rykowisku. Po spotkaniu przyszedł czas na autografy.
Speedy był pierwszy w kolejce do mitycznego tropiciela.
- Ty powiedz dla kogo ma podpisać bo ja się wstydzę - szarpał mnie za sweter.

Po chwili rozpromieniony Speedy opuszczał Badet. Poza pozdrowieniami od wszystkich zwięrząt i życzeniami wielu tropicielskich przygód w jego książkach przybyło coś jeszcze.
- Narysował mi łosia - Speedy z zachwytem wpatrywał się w rysunek widniejący pod dedykacją.
I jak tu przekonać dziecko, że tropienie Wajraka w Teremiskach nie jest dobrym pomysłem?

poniedziałek, 21 listopada 2011

Meloman w Pontiacu

O dziwo udało mi się kupić bilety na poranek muzyczny w Operze. Speedy od rana był bardzo podekscytowany perspektywą wizyty w Teatrze Wielkim. Żeby się nie spóźnić na dwunastą na wszelki wypadek wstał o siódmej. Po śniadaniu miała miejsce debata na temat zakładania krawata do Opery. Po moich usilnych prośbach Speedy z krawata zrezygnował. W ramach rekompensaty postanowił wziąć ze sobą aparat, żeby sfotografować teatr "z zewnątrz". Dziecko wiedziało, że w czasie przedstawień zdjęć się nie robi. Tak więc staliśmy pod teatrem a Speedy pstrykał fotki. Kilkadziesiąć cyknięć później mogliśmy wejść do środka.  Dziecko było zachwycone przepychem wnętrz. Po wizycie w szatni zabrało się za uwiecznianie luster, złoceń i marmurów. Trwało to do rozpoczęcia występów.

Poranek muzyczny poświęcony był instrumentom dętym. Zgromadzeni na pufach wokół sceny "młodzi melomani" jak ich nazywano, dowiedzieli się jak wyglądają i brzmią różne trąbki, jakie kiedyś pełniły funkcje i jakie melodie można na nich zagrać. Speedy w pozycji leżącej słuchał opowieści o bitwach, dyliżansach pocztowych i wejściach królów. Towarzyszyły im odpowiednie sygnały dźwiękowe. Trębacze zagrali też kilka krótkich utworów podczas których wyświetlano obrazki kwiatow i owadów. Potem na scenę wkroczył kwartet waltorni.  Muzycy opowiedzieli o pochodzącym od rogu instrumencie i zabrali się za granie. Czas płynął a dzieci wierciły się coraz bardziej. Wielu "młodych melomanów" słało rodzicom rozpaczliwe spojrzenia i teatralnym szeptem oznajmiało, że się nudzą. Nie pomogły nawet zmieniające kolor świetle muchomory na tle których waltorniści wyglądali  jak krasnale. Nagle koncert się zakończył. Dzieci poderwały się z puf i ruszyły w stronę wyjścia. Tam czekały na nich damy w krynolinach z tacami pełnymi cukierków. Speedy był zachwycony.

W drodze do domu Speedy nie wypuszczal aparatu z rąk. Na Krakowskim Przedmieściu zobaczył zabytkowy czerwony samochód.
- Widzisz to auto? Ale czad! Muszę mu zrobić zdjęcie - wykrzyknął.
Fotek przybywało a stojący obok samochodu pan opowiadał o wehikule, który okazał się być Pontiaciem z lat 20-tych. Okazało się, że samochód pochodzi z Muzeum Motoryzacji w Otrębusach i można się nim przejechać. Na wieść o tym Speedy z wrażenia opuścił aparat. Jego twarz wyrażała absolutny zachwyt. Odwlekalam chwilę, w której miałam zadać dziecku cios w serce. Przejażdżka po Nowym Świecie była skandalicznie droga. Nagle przy aucie zatrzymał się jakiś facet. Patrzył na nie ze ślepym uwielbieniem. Teraz czerwony wehikuł miał dwóch czcicieli. To zmieniało postać rzeczy. Po krótkich ustaleniach facet, Speedy i ja wgramoliliśmy się do auta. Przejażdżka trwała parę minut ale wprowadziła Speediego w błogostan na długie godziny.

Po południu Speedy odwiedził dziadków. U dziadków byli goście. Na pytanie jak minął mu dzień Speedy oznajmił:
- Nieźle. Byłem w Operze i wracałem Pontiaciem.

piątek, 28 października 2011

Niebieski domek i narysowany rower

- Przeczytać ci nową książkę? - zagadnęłam Speediego.
- Jasne!
Mały człowiek rzucił się na łóżko i podskoczył na nim parę razy pod pretekstem przybierania wygodnej pozycji do słuchania. W końcu oparł się o poduszkę i dobrą chwilę przyglądał okładce książki. Utrzymana w zgaszonych kolorach ilustracja przedstawiała domek. Był trochę folkowy, trochę retro. W oknie stał mały ludzik.  Zza domku wyglądał siedzący na rowerze niedźwiedź. Ze stojącego obok domku drzewa zerkał kot. Speedy przybrał pytający wyraz twarzy.

Przeczytałam opowieść o małym Riccardo oraz  krainie Zbyt Późno. Dostępu do Zbyt Późno bronili rodzice i dziadkowie Riccardo. Maluch nie mógł wyjść na dwór, gdyż było zbyt późno. A jak było zbyt późno to i ciemno i zimno. A on był przecież zbyt mały by wracać zbyt późno. Riccardo miał inne zdanie na ten temat. Wyruszył więc na wyprawę do Zbyt Późno w towarzystwie niezwykłych kompanów.

Gdy doszliśmy do końca opowieści Speedy zabrał się za oglądanie ilustracji. - Ten królik wygląda jak kartka papieru, ma nogi z gazety. A kontrabas jak z normalnego starego drewna. A rower niedźwiedzia jakby był narysowany a nie wydrukowany. Te mapy mi się podobają - dziecko wodziło palcem po trasach prowadzących przez wyklejki książki. Biegły przez lasy i pola zamieszkałe przez maleńkie zwierzęta i ptaki.

- Ta książka pasowałaby do tej biblioteki w zamku - oznajmił Speedy zrywając się z łóżka. Miał na myśli księgarnię w Centrum Sztuki Współczesnej, gdzie bardzo lubi przesiadywać na sofie i oglądać książki z działu dla dzieci.

Giovanna Zoboli, Camilla Engman, "Zbyt późno", Wydawnictwo Entliczek

poniedziałek, 3 października 2011

Wujku Stefanie, jak masz na imię?

Speedy biegał po pokoju wykrzykując radośnie
- Wujku Stefanie, mogę cię uczesać? Wujku Stefanie, mogę ci usiąść na kolanach? Wujku Stefanie, mogę przymierzyć twoje okulary? Wujku Stefanie, jak masz na imię?

Wujek Stefan pochodzi z "Małej książki o miłości", w której służy za przykład osobnika udręczonego nadmiarem pozytywnych uczuć kierowanych ku niemu. Wujek Stefan po każdym spotkaniu z gromadą wielbiących go dzieci musi się położyć i przez wiele godzin odpoczywać w spokoju.

Strony książki Pernilli Stalfelt zamieszkuje wiele innych ofiar miłości: poczerniały z zazdrości właściciel psa Tofika, który woli się przytulać do swojej pani niż do niego, długodystansowo miłujące się ślimaki Basia i Rysiu, wzbudzająca zachwyt gwiazda estrady Mariola. Jest też tam szkaradny Amor strzelający z łuku w serca ludzi.

Bóg miłości podziałał na wyobraźnię Speediego
- A jak ten Amor robi siku w niebie? Przecież wtedy to siku spada ludziom na głowę!

Speedy powrócił do biegania po pokoju i radosnych okrzyków
- Siku, siku, siku, siku! Amor w niebie robi siku!

Pernilla Stalfelt, "Mała książka o miłości", Czarna Owca

wtorek, 20 września 2011

Żółte światło

- Nie chcę dziś iść do szkoły - marudził Speedy zakładając rano buty.
- Musisz - ucięłam sprawę.
- Wcale, że nie - Speedy był pewny swego - Pojadę tam na rowerze.

Nie byłam pewna czy to dobry pomysł. Groziło nam spóźnienie na szachy, pierwszy tego dnia przedmiot Speediego. Zmieniłam zdanie kiedy wzięłam do ręki potwornie ciężki plecak małego.
- Dobra, jedziemy na rowerach - oznajmiłam.
- Hura! - dziecko było szczęśliwe.

Przyjemnie się jechało przez park w chłodny wrześniowy poranek.
- Niektóre dzieci są bardzo głupie - zagadnął Speedy.
- Jak to?
- Wiesz co zrobił Julek? Ola na niego napluła. A on zamiast napluć na Olę, napluł na Helenkę.
- Ojej!
- Tylko mnie nie wyprzedzaj - ostrzegawczo zawołał Speedy i pełnym gazem ruszył przed siebie.

Za parkiem zaczynała się plątanina ulic. Zsiadaliśmy co chwila z rowerów, żeby przejść przez jezdnię.

- Czy można przejeżdżać na żółtym świetle? - spytał Speedy z przebiegłym wyrazem twarzy kiedy czekaliśmy na zielone.
- Tak. Jeśli byłoby trzeba ostro zahamować, żeby się zatrzymać.
- A właśnie, że nie! - zawołał Speedy. - Żółte światło jest ostrzegawcze.
- Można przejechać na żółtym świetle jeśli zapali się w ostatniej chwili i byłoby trudno zahamować - wyjaśniłam.
- Nie! Pan ze straży miejskiej wie to lepiej bo to jest jego praca - kategorycznie stwierdziło dziecko.
- Mieliście z nim spotkanie w szkole?
- Tak. Julek Biegalski powiedział, że jego tata przejeżdża na żółtym świetle i ja też to powiedziałem!

Pod szkołą Speedy przechadzał się dumnie w kasku na głowie pilnując, żeby wszyscy go zauważyli.
- Cześć Speedy! Dlaczego masz kask? - upragnione pytanie padło z ust koleżanki z klasy również spóźniającej się na szachy.
- Przyjechałem do szkoły na rowerze. Całą drogę! - zawołał rozpromieniony Speedy.

środa, 24 sierpnia 2011

Lola!

Bubu wbiegł do kawiarni "Kolonia" gdzie obrał kierunek na stojącą przy barze zamrażarkę, w której znajdowały się lody.

- Lola! - zażądał.
- Nie kupię ci teraz loda - powiedziałam dziecku - Musisz najpierw zjeść coś porządnego.
- Lola! - Bubu miał inne zdanie na ten temat.
- Dostaniesz loda później - wyjaśniłam - Chodź pójdziemy do ogródka, pozjeżdżasz na zjeżdżalni.
- Lola! - Bubu nie dawał za wygraną.
- Loda teraz nie będzie - wzięłam Bubu na ręce i  zaniosłam do wysypanego piaskiem ogródka kawiarni z placykiem zabaw dla maluchów.
Gdy postawiłam Bubu na ziemi odwrócił się pięcie i pognał do zamrażarki.
- Looooooolaaaaaaa!

Po chwili siedziliśmy przy stoliku gdzie zadowolony Bubu nadgryzał czubek czekoladowo-waniliowego Nesquika. Było ciepło. W krótkim czasie Nesquik ściekał wzdłuż patyczka i dalej po ręce Bubu.
- Daj, wytrę to co się rozpuściło -  schyliłam się nad Bubu z serwetką w ręce.
- Oddaj! - krzyknął Bubu i poderwał się z krzesła. Rozciapany Nesquik zachwiał się niepokojąco po czym odkleił od patyczka i wylądowal na koszulce małego .
- Lola bam! - podsumował sprawę Bubu i niezważając na obklejającą go czekoladową mazię poszedł do ogródka Kolonii żeby pozjeżdżać na zjeżdżalni.

***
Kolonia


środa, 10 sierpnia 2011

Mania na bicyklu

O Speedim na tropie Marii Skłodowskiej-Curie można przeczytać w Magazynie WAW.

Wystawa "RadioAktywna, PromienioTwórcza Maria Skłodowska-Curie" przed Urzędem Dzielnicy Ochota, ul. Grójecka 17a, czynna do 31 października.

Ścieżka edukacyjna noblistki, jej pomnik oraz mural Krzysztofa Bagińskiego, Park Marii Skłodowskiej-Curie, ul. Wawelska 15.

czwartek, 16 czerwca 2011

Ściema z zaćmieniem

Pojechaliśmy w czwórkę pod Centrum Kopernik, żeby obejrzeć zaćmienie Księżyca. Było ciepło, niebo niby bezchmurne ale nie tam, gdzie działo się najciekawsze. Rozbiliśmy obóz obok wózka, usiedliśmy na kocu i czekaliśmy.

Speedy szybko znalazł sobie zajęcie, złapał okrągły puf, spuścił go w dół po wyłożonych trawą schodach i pognał za nim, żeby za chwilę wtoczyć go na górę. Po chwili inne dzieci przyłączyły się do zabawy. W tym czasie trzymany przez tatę Bubu tuptał po okolicy przyglądając się ludziom razem z nami czekającym na Księżyc.

- Czy wszyscy państwo widzicie promień mojego laserowego miecza? - pomiędzy oczekujących wszedł pracownik Centrum i zaprezentował swój gadżet.
- Wow! - Speedy aż przysiadł z wrażenia.

Z zaciekawieniem wpatrywaliśmy się w zieloną kreskę na niebie. Po chwili wskazywała na maleńki jasny punkcik i dowiedzieliśmy się, że była to Wega, najaśniejsza gwiazda konstelacji Lutnia. Potem laserowy miecz skierował się na gwiazdę Altair z Gwiazdozbioru Orła oraz Deneba z Łabędzia, które wspólnie z Wegą tworzą letni trójkąt na północnej półkuli. Zobaczyliśmy jeszcze Gwiazdę Polarną, gdzieś za kasztanowcem, oraz Saturna nad dachem Centrum Kopernik. To się Speediemu spodobało, znał Gwiazdę Polarną z opowieści o podróżnikach, którym wskazywała północ, a Saturn jako posiadasz pierścienia również zapadł mu w pamięć.

- Księżyc, proszę państwa, nadal ukrywa się za chmurami ale nie traćmy nadziei - pracownik Centrum zakończył prezentację.
- Co robimy? - spytałam Speediego.
- Jeszcze nie idźmy. Proszę! Pobawię się tymi fajnymi siedzonkami.

Speedy pobudował z puf piramidy, podjedliśmy co nie co siedząc na kocu, papatrzyliśmy na Wisłę a Księżyca nie było.  Ściema z tym zaćmieniem ale wieczór był udany.

wtorek, 14 czerwca 2011

Sam jeden w ciemną noc

- Proszę cię, ładnie się dzisiaj zachowuj, żebyś nie miał kary - poinstruowałam Speediego przed wyjściem do szkoły.
- No widzisz, sama sobie wczoraj zaszkodziłaś i przez ciebie nie wiemy co się stało z Tumajem w "Księdze dżungli".
- O nie. To przez twoje brzydkie zachowanie miałeś karę i nie czytaliśmy wieczorem bajki.
- Sama sobie zrobiłaś karę a teraz narzekasz. - Speedy nonszalancko założył czapkę z daszkiem i wyszedł.

Wieczorem trzymałam w rękach wydanie Kiplinga z ilustracjami Wilkonia. Speedy przekręcał kartki i oglądał niezwykłe wizerunki zwierząt utrzymane w mrocznej palecie barw.
- Znajdź miejsce gdzie skończyliśmy. - poprosiłam.
- Zaraz - Speedy długo patrzył na wilki wyjące do księżyca, Maugliego jadącego na grzbiecie pantery i podstępnego tygrysa Szir Chana czatującego w zaroślach. Potem przekartkował historię o białej foce Kotiku ratującej swoje plemię przed zagładą oraz bojowym zwierzątku Riki-tiki-tawi, pogromcy wstrętnej rodziny węży. Wizerunki słoni doprowadziły Speediego do początku historii o Tumaju Słoniomistrzu. Skuleni pod kocem trafiliśmy w środek indyjskiej dżungli gdzie mały chłopiec Tumaj "sam jeden, w ciemną noc, widział to, czego żaden człowiek przed nim nie oglądał - taniec słoni". Kiedy historia się skończyła jeszcze dobrą chwilę siedzieliśmy w milczeniu poddając się magii prozy Kiplinga i ilustracji Wilkonia.

Rudyard Kipling, Józef Wikoń, "Księga dżungli", Media Rodzina

niedziela, 5 czerwca 2011

Wyłącz system

Mieliśmy jechać na imprezę Wyłącz system. Speedy układał Lego.
- Wiesz, że w Polsce był kiedyś komunizm. - wprowadzałam Speediego w genezę Święta Wolności.
-Yhm - Speedy się ożywił - Wtedy można było jeść tylko truskawki, czarną mąkę, masło i ser
- dziecko z powagą zaprezentowało miks rodzinnych historii wojenno - kolejkowych.
- Wtedy nie było wolności. Ludzie nie mogli wybierać kto ma rządzić. - tłumaczyłam.
- Yhm - uwaga Speediego odpłynęła w kierunku Lego Star Wars. Mały utkwił wzrok w instrukcji budowy czołgu po czym skupił się na poszukiwaniu potrzebnego elementu.
- Po ulicach jeździli tacy storm trooperzy w czołgach. Nazywali się zomowcy. Oblewali ludzi wodą i psikali gazem łzawiącym, żeby nie protestowali przeciwko władzy, czyli Imperium. Protestowali ci dobrzy, oni byli jak rebelianci.
- Naprawdę? - oczy Speediego rozszerzyły się ze zdziwienia. - Ci źli jeździli po ulicach czołgami?
- Yhm.
- I psikali na dobrych wodą? Ale dlaczego? Przecież to jest bardzo fajne...

Był wieczór kiedy dotarliśmy na Krakowskie Przedmieście. Na skwerku przy wizytkach na wielkim ekranie pokazywany był film. Na okolicznych trawnikach rozsiedli się widzowie. Trafiliśmy akurat na scenę dialogu między młodymi mężczyznami. Ich przemyślenia o życiu i kobietach wyrażone były w większości przy pomocy słów, których nie powinno się używać przy dzieciach. Speedy i Bubu oglądali film z zachwytem. Szwed i ja popatrzyliśmy na siebie z rezygnacją i zarządziliśmy odwrót. Wtedy z ekranu padło siarczyste przekleństwo, które bardzo spodobało się Bubu.
- Hej! - maluch na cały głos zawołał do faceta na ekranie. Facet odpowiedział głośno i dosadnie. Siedzący obok ludzie uśmiechali się do zadowolonego z siebie Bubu i machali mu na pożegnanie gdy opuszczał letnie kino protestując zawzięcie.

Bubu tryskał energią za to jego starszy brat był zmęczony. W końcu zaanektował wózek małego gdzie siedział podgryzając kupionego w Europejskim pączka.
- Kto to jest ten kowboj? - pokazał na ogromne plakaty z Garym Cooperem zachęcającym do udziału w wyborach 1989 roku. Zanim wyjaśniliśmy sens plakatów dziecko zasnęło.

Wyłącz system

środa, 25 maja 2011

Pełen romantyzm

Chciałam pojechać do lasu. Oznajmiłam to reszcie rodziny. Panowie nie wykazali entuzjazmu.
- Las jest nudny - przemówił w ich imieniu Speedy.

Jechaliśmy więc i jechaliśmy by dotrzeć do miejsca gdzie kończy się szarobure a zaczyna zielone. Na miejscu okazało się, że Speedy ma na sobie szorty i koszulkę z krótkim rękawem chociaż było zimno i wiał wiatr. Speedy demonstracyjnie trząsł się.
- Widzisz jak mnie ubrałeś? - oskarżył Szweda i radośnie dodał. - Teraz będziemy musieli wrócić do domu.
- Pojedziemy do domu, przebierzesz się i tu wrócimy. - wycedziłam przed zaciśnięte zęby.
Oczy Speediego rozszerzyły się ze zdziwienia. Takiego obrotu sprawy nie brał pod uwagę.

Jechaliśmy więc podwójnie długo przez szarobure by powrócić do zielonego. W międzyczasie pogoda się pogorszyła. Mali ludzie mieli na sobie bluzy, kurtki i czapki. W lesie nie było nikogo poza nami.

Bubu spał w wózku. Speedy wlókł się ścieżką noga za nogą pokazując jak bardzo się nudzi.
- Idziemy do ruiny? - spytałam
- Do ruiny? - ożywił się mały - No jasne! Nie wiedziałem, że to jest ten las z ruiną!
Las z ruiną to Morysin, dawny romantyczny park w stylu angielskim. Dziś pseudośredniowieczne ruiny autentycznie się walą a w gęstym lesie nie ma śladu po parkowych alejkach.

Na wieść o czekającej go atrakcji w Speediego wstąpiły nowe siły. Teraz wszystko było fajne: ślimaki, motyle, ślady kopytek odciśnięte w ziemi. Ruina w pełni spełniła jego oczekiwania.
- Może w każdej chwili się zawalić, prawda? - zapytał z zachwytem.
- Yhm - Szwed i ja przytaknęliśmy zgodnie patrząc na to co pozostało z neogotyckiej bramy projektu Marconiego.

Morysin

poniedziałek, 23 maja 2011

Narciarstwo ekstremalne i inne rewelacje

- Czyli kupa jest bardzo pożyteczna. - stwierdził Speedy - Nie wydawało mi się tak przedtem. A ci?
- Tobie. - poprawiłam dziecko.
- Mi się tak nie wydawało. A ci?
- Nie mówi się "ci". Mówi się "tobie".
- Nie rozumiem o czym gadasz.
- Nie ważne. Ja też nie wiedziałam, że jest aż tak pożyteczna.
- Ale co?
- Kupa.
- No właśnie!

Do pokoju wszedł Szwed. Speedy zerwał się z sofy i pognał w jego stronę aby podzielić się dobrą wiadomością.
- Kupa przenosi informacje. I plotki! Dwie kupy leniwca gadają ze sobą i jedna mówi "Jak leci?" a druga na to "Dobrze, dzięki!", he, he. A w jaskiniach w których mieszkają nietoperze są całe góry kupy, tak wielkie, że naukowcy zjeżdżają po nich na nartach. Na nartach! A w Australii żuki, które zjadają krowią kupę tak pomogły ludziom, że wybudowali pomnik żuka, który ma sześć pięter! Sześć pięter! A nietoperze zrzucają nad pustynią bomby kupowe z nasionami i z tego wyrasta bujna roślinność. Na pustyni!

Rewelacjom przekazywanym przez dziecko nie było końca. A to wszystko po lekturze jednej książki.

Nicola Davies, Neal Layton, "Kupa. Przyrodnicza wycieczka na stronę", Wydawnictwo Dwie Siostry

sobota, 21 maja 2011

Czytasz?

- Czytasz? - Speedy krążył za mną jak cień.
- Teraz nie mogę, robię kolację. - po raz kolejny zawiodłam nadzieje dziecka.
- Jak skończysz to potem czytasz. - jednoosobowo ustalił Speedy.
- Jak skończę to zjemy kolację.
- Tylko nie to! - mały był zdruzgotany. - Zawsze musimy robić takie nudne rzeczy!

Speedy pokęcił się chwilę po kuchni, po czym wrócił do leitmotivu ostatnich dni.
- Czytasz?
- Nie teraz. Nie bądź takim męczyduszą.
- Nie jestem żadną męczyduszą. Czytasz?

Ubrany w piżamę Speedy siedział obok mnie na sofie i z uszczęśliwioną miną wpatrywał się w książkę, którą trzymałam na kolanach. Okładka przedstawiała chłopca za kierownicą czerwonego samochodu z dźwigiem. Był to Pluk z wieżyczki, bohater którego przygody zawładnęły wyobraźnią Speediego. Mały przekręcał kartki a zabawne ilustracje wskazywały mu dokąd doszliśmy.

- To pani Czyścicka - Speedy patrzył na rysunek przedstawiający czarną bohaterkę historii.
- Okropna jest, chciała zabić karalucha Zazę mimo, że to był przyjaciel Pluka. Ale teraz ma za swoje, na głowie siedzi jej mewa Karol z drewnianą nogą a inne ją atakują, dobrze jej tak.
- Czytasz?

Czytałam więc o Pluku, jego ekscentrycznych sąsiadach z bloku - Wieżyczkowca, zaprzyjaźnionych gadających zwierzętach i ich wspólnych przygodach. A było ich mnóstwo i to mrożących krew w żyłach. Bo Pluk raz za razem ratował świat nabijając złych ludzi w butelkę na przykład podtykając im pod nos humorkojeżyny o właściwościach, o których nie można się nie dowiedzieć.

Annie M.G. Schmidt, Fiep Westendorp, "Pluk z wieżyczki", Wydawnictwo Hokus-Pokus

poniedziałek, 16 maja 2011

O Holender!

Na Kubusia Puchatka padało. Koty Psoty patrzyły na pomarańczowe balony, kapelusze i korony odcinające się od pochmurnego nieba. Na straganach z używanymi zabawkami Speedy znalazł dla siebie wielkiego, skaczącego hotwheelsa oraz drewniane pudełko "na skarby". Dla Bubu kupiliśmy piłkę do skakania na zaś oraz ceratowy fartuszek z wizerunkiem rysunkowego ludzika zajmującego ponoć ważne miejsce w holenderskiej popkulturze.

Speedy doił plastikową krowę naturalnej wielkości, wgryzał się w ciastko z zawiązanymi oczami, opychał mufinkami z lukrem w kolorze marchewki. Speedy i Bubu z zachwytem oglądali popis największego na świecie zaklinacza baniek mydlanych. Bańki były gigantyczne, w niektórych zmieściłaby się sofa. Mistrz ceremonii wyławiał je z miski przy pomocy specjalnego lasso po czym rozciągał je w powietrzu aż pęczniały do niezwykłych rozmiarów i wypuszczał na wolność. Tam czyhały na nie dzieci. Bańki były bez szans. O Holender!

niedziela, 15 maja 2011

Noc Muzeów

- Za ile dni będzie Noc Muzeów? - spytał Speedy przy śniadaniu.
- Za zero dni. - odparłam.
- To jest dziś? - Speedy Spojrzał na mnie niepewnie.
- Yhm...
- Juhu! Dziś jest Noc Muzeów! Dziś jest Noc Muzeów! - radosne śpiewy Speediego wypełniły kuchnię.

Wieczorem razem z grupką zaprzyjaźnionych dzieci Speedy czekał na wejście do Etnograficznego. Kolejka była długa a na jej początku znajdowała się wystawa o Indinach Mapuche. Starsze dzieci umilały sobie czas wspinając się na murek ciągnący się wzdłuż budynku muzem czym wprawiały w zachwyt siedzącego w wózku Bubu.

Na wystawie dzieci zobaczyły tkaniny, ozdoby, narzędzia i instrumenty muzyczne z Ameryki Południowej. W jednej z sal stał manekin przyodziany w tradycyjny indiański strój.
- Dziwnie wygląda - ocenił Speedy.
- Nie ma oczu... To duch! - wykrzyknęła jego przyjaciółka.
- Aaaaaaaaaaaa! -  mali ludzie rzucili się na ucieczkę przed strasznym manekinem.

Wyszliśmy z Etnograficznego. Po zmroku podświetlona na niebiesko elewacja muzeum zrobiła na Speedim duże wrażenie.
- Ale czad! - wykrzyknął - Gdzie teraz idziemy?

W Zachęcie poszliśmy zobaczyć wystawę "Historie ucha". Z trudem udawało się powstrzymywać dzieci przed dotykaniem murali Twożywa i wibrujących dzwiękowych obrazów. Trafiliśmy akurat na koncert muzyki elektronicznej. Na stołach stały laptopy a siedzący przed nimi ludzie wydobywali z nich dźwięki i obrazy. Speedy i jego przyjaciółka tańczyli radośnie obserwowani nie bez zazdrości przez dorosłych zajmujących poustawiane w rzędy krzesła.

- Gdzie teraz idziemy?
Pod Zachętą Speedy robił wszystko, żeby nie dać się za wcześnie odstawić do łóżka. Jako że Bubu nie wykazywał oznak senności poszliśmy na ASP. Powitał nas charakterystyczny zapach terpentyny, ściany pokrywały prace studentów. Speedy krążył korytarzami poszukując nowych wrażeń, przedzierał się przez foliowy labirynt, oglądał instalacje, grafiki i rzeźby. Po wyjściu z sali oświetlonej przez stroboskop miał dosyć.
- Tu jest niemiło - stwierdził - Za intensywnie.

Wypiliśmy jeszcze sok na podwórzu Akademii. Było ciepło, płonął ogień, panowała odświętna atmosfera. Koty Psoty bez reszty poddawały się magii swojej pierwszej Nocy Muzeów.

czwartek, 5 maja 2011

Kopernik kontra Chopin

Przyjechali rodacy Szweda. Jeden duży i dwoje wzrostu Speediego. Uzgodniony ze Speedim plan ich wizyty miał obejmować zwiedzanie Centrum Nauki oraz Muzeum Chopina.

Na pierwszy ogień poszedł "Kopernik". Szwedzkie dzieci pod opieką wyluzowanego taty wprowadziły zwiedzanie tego miejsca w trzeci wymiar. Mali ludzie wspinali się jak najwyżej po czym się tylko dało a honor Speediego nie pozwalał mu zostawać w tyle. W czasie wolnym od wspinania Speedy pokazał kolegom najciekawsze jego zdaniem punkty muzeum a mianowicie ogniste tornado, strumyk, strefę kulkowo - mechaniczną oraz symulację trzęsienia ziemi. W trosce o zapewnie gościom należytej rozrywki Speedy zafundował im trzy seanse wstrząsów sejsmicznych pod rząd a pewnie byłoby ich więcej gdyby nie został wyniesiony z symulatora wbrew swojej woli. Z Centrum Nauki dzieci wyszły zmęczone i szczęśliwe, do wieczora nosiły na koszulkach znaczki z portretem Kopernika mimo uwag Speediego iż astronom wygląda na nich jak "brzydka stara baba".

Następnego dnia przyszła kolej na Muzeum Chopina gdzie dzieci dostały elektroniczne bilety i wpadły w szał poszukiwania czytników robiących "pik" po przyłożeniu karty. Bieganie i pikanie było tak absorbujące, że zdołał je przerwać na krótko jedynie pokaz filmowej impresji na temat muzyki kompozytora. Żeby zapanować nad pikaniem zabrałam małych do salki dla dzieci gdzie czekało nas rozczarowanie. Okazało się, że Speedy i jego koledzy nie mogą jej zwiedzić gdyż odbywają się tam warszaty plastyczne.

- Monitory są przecież wolne - wdałam się w dyskusję z panienką nadzorującą grupkę kilkulatków przyklejających watę do papieru pakowego - dlaczego dzieci nie mogą pograć w gry?
- Uczestnicy zajęć mi się rozproszą - panienka traktowała przyklejanie waty bardzo serio.
- Jaki sens ma sala dla dzieci w muzeum skoro nie można z niej korzystać?
- Przecież mówię, że dzieci mi się rozproszą! - panienka od waty walczyła o pozycję najbardziej pamiętnego eksponatu muzealnego.

Opuściliśmy więc Muzeum Chopina i poszliśmy na spacer. Zbliżaliśmy się do Krakowskiego Przedmieścia, kiedy Speedy wydał z siebie radosny okrzyk.
- Kopernik! - Speedy rzucił się w kierunku spiżowej postaci z astrolabium w dłoni.
- Copernicus! - Mali Szwedzi ruszyli jego śladem.
Po chwili cała trójka praktykowała obroty ciał niebieskich ścigając się po orbitach planet wykreślonych na chodniku wokół pomnika patrona dobrej zabawy.

środa, 27 kwietnia 2011

Trudna decyzja

Speedy wybierał w sklepie przebranie, wahał się między strojem Indianina a kostiumem rycerza.
Rycerskie szatki były białe, poza wielkim czarnym krzyżem na plecach, i kojarzyły się niemiło z oprawcami Juranda ze Spychowa.
- Fajny miecz - Speedy analizował rekwizyt dołączony do kalesonów i płaszcza - I chełm, taki jak mieli ci, ci....
- Krzyżacy?
- Nie, konkwistadorzy - Speedy przyglądał się nakryciu głowy z szarego plastiku.

Pseudozamszowy strój indiański miał frędzle i uzupełniała go przepaska na głowę z fluorescencyjnym żółtym piórkiem.
- To piórko jest dziwne - Speedy przeszedł do oceny stroju indiańskiego - Co to ma być? Przebranie kurczaka wielkanocnego?
- Możesz do tego stroju nosić pióropusz, który już masz - przypomniało mi się efektowne nakrycie głowy z białych piór wiszące w pokoju Speediego.
- Pióropusz nosi wódz a nie zwykły Indianin - uciął sprawę Speedy.

A wszystko zaczęło się od tego, że Speedy dostał zestaw filmów pt. "Były sobie Ameryki".  Mały z zapałem zapoznawał się z historią kontynentu po drugiej stronie Atlantyku, podobały mu się historie o pierwszych plemionach, które przywędrowały przez zamarzniętą Cieśninę Beringa, polowania na mamuty i wieloryby, budowa iglo, wędrówki, zbieractwo i myślistwo z bizonem w roli głównej. A potem do Ameryki przypłynęły blade twarze i wszysto miało się zmienić... Speedy dowiedział się o żądnych złota i dusz konkwistadorach, handlu niewolnikami, podbojach, wojnach i wyniszczaniu rdzennej ludności kontynentu. Komentarze obrośniętego siwą brodą Mistrza dawały nadzieję, że ludzkość okres błędów i wypaczeń ma już za sobą.

- Chcę strój Indianina - zdecydował w końcu Speedy stając po jasnej stronie mocy.

***
"Były sobie Ameryki", 6xDVD

wtorek, 19 kwietnia 2011

Sztuka bałaganu

- Gdzie jest twoja czapka? - spytałam wkurzona.
Poranne ubieranie Speediego wyrwało się spod kontroli i uruchomiło efekt domina, który gwarantował spóźnienie się we wszystkie możliwe miejsca do końca dnia.
- A co ja jestem złotym zębem mądrości, żebym miał to wiedzieć? - stwierdził filozoficznie Speedy.

Czapki nie było w szafie, koszu na brudne ubrania, pralce, wannie, śmietniku ani żadnym innym miejscu, w którym możnaby się jej spodziewać.

- Mamy taki bałagan, że niedługo przyjedzie tu Sanepid - oznajmiłam.
- A co, on kocha sprzątać, tak? - Speedy przybrał gniewny ton - Nie przejmuj się, mamy prawo mieć bałagan! Można pokazać gile z nosa w muzeum i to będzie arcydzieło! Nasz bałagan jest dużo lepszy!

środa, 13 kwietnia 2011

Nie ma Migotka, jest Migotka

Czytałam na głos "W dolinie Muminków", byłam przy scenie łapania Mrówkolwa do słoika.
- Nie ma czegoś takiego jak "Mrówkolew" - stwierdził nagle Speedy - Jest mrówkojad.
- Mrówkolew to z grubsza coś takiego jak mrówkojad.
Speedy pokręcił nosem z dezaprobatą co świadczyło o tym, że mi nie uwierzył.

Wróciłam do czytania, Speedy po chwili mi przerwał.
- Nie ma czegoś takiego jak "Migotek". Jest Migotka. - stwierdził kategorycznie przybierając groźny wyraz twarzy.
- Migotek też jest - stanęłam w obronie trolla.
- Nie ma Migotka. Jest Migotka.
- Są i Migotek i Migotka.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak.
- Czytaj.

Dalej było o Piżmowcu marzącym o ciszy i spokoju.
- Dorośli są beznadziejni - stwierdził Speedy. - Chcą tylko spać i odpoczywać a to jest bardzo nudne i tylko się traci czas.

Następnego dnia rano długo budziłam Speediego.
- Chcę spać - mamrotał zagrzebując się w kołdrę.
- Mówiłeś wczoraj, że spanie jest bardzo nudne i że to strata czasu.
- Spanie jest nudne jak się jest wyspanym. - Speedy wsadził głowę pod poduszkę - Dobranoc!

***
Tove Jansson, "W dolinie Muminków", Nasza Księgarnia

piątek, 8 kwietnia 2011

Z Guzika wyszedł spoiler

- Czy jest "Maszynista Łukasz i Kuba Guzik"? - Speedy stał przy ladzie w księgarni.
Pani poklikała na swoim komputerze i oznajmiła, że takiej książki nie ma i nigdy o niej nie słyszała. To było niemożliwe, chodziło przecież o bajkę napisaną przez Michaela Ende autora "Niekończącej się opowieści". Latający smok-pluszak i dzielny Atreju na białym koniu ratujący krainę Fantazji, (a w moim przypadku również kawałek Limahla), zajmowali zbyt ważne miejsce w naszych sercach, żebyśmy nie chcieli zapoznać się z innymi dziełami Ende.

- A czy jest "Kuba Guzik i maszynista Łukasz"?  - to było właściwe pytanie i już tego samego dnia wieczorem czytałam Speediemu historię o mieszkańcach maleńkiej Trochanii - Królu Alfonsie za Kwadrans Dwunastym i jego czwórce poddanych, w tym tytułowych bohaterach. Trochania okazała się być wysepką pokrytą torami, po których krążyła lokomotywa Emma kierowana przez maszynistę Łukasza. Kuba Guzik, czarnoskóry chłopczyk, został przysłany do królestwa w paczce i stanowiąc całe pół obywatela przyczynił się do jego przeludnienia.

Dalej dowiedzieliśmy się o tym jak lokomotywa zamieniła się w statek a Łukasz i Kuba Guzik w poszukiwaczy przygód. Na swej drodze bohaterowie spotkali niemowlaka zdolnego do pogodzenia rządzenia państwem z przerwami na zmianę pieluszki, najbardziej samotnego wielkoluda na świecie oraz wstrętną smoczycę torturującą dzieci przy pomocy tabliczki mnożenia.

Speedy nie mógł się doczeć kolejnych przygód bohaterów, po wieczornym czytaniu przeglądał ilustracje  w książce i niezmiennie zatrzymywał się na rysunku w ostatnim rozdziale. Widniała na nim maleńka lokomotywka z wielkimi bobasowymi oczami pokazana w towarzystwie Kuby Guzika i maszynisty Łukasza.
- Jaka słodka - zachwycał się Speedy - Emma będzie mieć dziecko...

***
Michael Ende, "Kuba Guzik i maszynista Łukasz", Znak

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

Byle nie na pole

Wjeżdżając na główną ścieżkę rowerową Pola Mokotowskiego Speedy wymusił pierwszeństwo co doprowadziło do kraksy. Mały leżał na ścieżce obok roweru i zaciskając zęby z bólu starał się być dzielny. Drugi uczestnik kolizji wyszedł z niej bez szwanku a był nim brodaty starszy pan w okularach "muchach" na załadowanym tobołami rowerze.

- Ładne rzeczy - brodacz pogroził Speediemu palcem.
- Jakby rower nie był potrzebny, to chętnie go wezmę - zwrócił się do mnie.
- Jaki rower? - nie rozumiałam o co chodzi.
Brodacz wskazał na własność Speediego.
- Ten.
- To jest rower dziecka, jest mu potrzebny.
- Wie pani, jestem lekarzem - brodacz popadł w zadumę po czym wrócił do sedna swojego wywodu - Taki rower by mi się przydał. Jeśli nie jest potrzebny...

Czym prędzej opuściliśmy miejsce wypadku.
- Co za katamaran, stary śmietnik, kupa złomu! - pomstował Speedy - Niech sobie ukradnie swój własny rower!

Na Polu Mokotowskim widzieliśmy puste butelki po wódce natknięte na gałęzie drzew, grupkę psów - ludojadów hulających bez smyczy i zataczającego się faceta wywrzaskującego pretensje do rzeczywistości.

- Mamo - spytał Speedy - Czy można być pijakiem i wariatem jednocześnie?

***
Pole Mokotowskie

niedziela, 3 kwietnia 2011

Hipopotamica Aniela

Kiedy byłam mała długo stałam przy betonowym basenie na końcu głównej alejki zoo wpatrując się w nozdrza wynurzające się z wody. Bardzo chciałam zobaczyć tajemniczego zwierza w całości, Aniela miała jednak inne plany i ograniczała się do wystawiania z wody uszu albo kawałka grzbietu.

Koty Psoty mogły oglądać Anielę w całej szczeciniasto - gruboskurnej krasie przez szybę nowego akwarium. Miło było patrzeć jaki podziw w nich wzbudzał tajemniczy niegdyś zwierz. Aniela łączyła dzieciństwo moje i Kotów Psotów, szkoda, że jest już hipopotamicą anielicą...

Aniela
1962-2011

czwartek, 31 marca 2011

Speedy ma plan

Zza zamkniętych drzwi kuchni dobiegał hałas jakby ktoś rozwalał ścianę. Szwed, Bubu i ja próbowaliśmy nie zwracać uwagi na decybele. Do pewnego czasu było to możliwe.
- Na dzisiaj wystarczy. Powiem mu. - zdecydowałam w końcu.
- Jak uważasz... - Szwed miał więcej cierpliwości.

Przy kuchennym stole Speedy, w goglach na twarzy, walił młotkiem w dłuto wbite w środek prostokątnej płytki. Odpryski gipsu strzelały we wszystkie strony odbijając się od ścian i szafek.
- Jak idzie? - spytałam zasłaniając oczy ręką.
- Świetnie - Speedy wytrzepał gruz z włosów  - Widać kawałek czaszki.
- Kończ już na dziś. Będziemy robić kolację.
- Odsłonię tylko ten kawałek, ok?
Walenie rozbrzmiało ze zdwojoną siłą, żeby po dłuższym czasie zamilknąć.

Podczas kolacji Speedy zdawał relację z postępów w pracach.
- Fajnie jest wykopywać szczątki triceratopsa. Chciałbym jeszcze wykopać tyranozaura. I mamuta. - rozmarzył się.
- Prawda, że pod nami mogą być szczątki dinozaurów? Pod tym miejscem gdzie ja siedzę?
- Pewnie - Szwed i ja byliśmy co do tego zgodni.
- No to trzeba będzie je wykopać. Ale lepiej latem. Teraz ziemia jest zamarznięta.

Dino Szkielety Triceratops, 4M

poniedziałek, 28 marca 2011

Bum!

Bubu pilnie potrzebował nowej książki z ilustracjami Eric'a Carle, poprzednia została przez niego zaczytana prawie na makulaturę. Pojechaliśmy więc całą rodziną do księgarni Bajbuk na Saskiej Kępie.

Kiedy Speedy wkroczył do środka oczy rozszerzyły mu się z zachwytu.
– Patrzcie! – zawołał. – Tu są zabawki!
Na półce wśród drewnianych samochodów siedzieli Barbapapa, Lucky Luke i Obeliks.
– Ale super! –  Speedy złapał grubego Gala – Możemy to kupić? – spytał z przymilną minką.
– To jest skarbonka – pani ze sklepu przyszła nam z pomocą.
– E, mam już skarbonkę. Nawet kilka – Speedy stracił zainteresowanie przyjacielem Asteriksa.

W tym czasie Bubu tuptając po sklepie dotarł do stojaka z drewnianymi zabawkami do pchania. Bobas wytężył siły i wyciągnął patyk z ruszającymi się żabami na końcu.
– Oooooooo! – entuzjazmował się waląc żabami gdzie popadnie.
– Trzeba naprawić drewnianą kaczkę Bubu – przypomniał mi się nasz domowy pchacz rozwalony przez właściciela.
- Yhm.... – Szwed oglądał ilustracje w jakimś wielkim tomiszczu co uniemożliwiało mu kontakt z rzeczywistością.
– Patrzcie! – twarz Speediego promieniała – Cała paczka kościotrupów! Same szkielety!
Usłyszeliśmy złowieszczy hałas, Bubu zwalił na podłogę stojak z pchaczami.
– Bum! – podsumował swój wyczyn z zachwytem.
Był najwyższy czas, żeby zgarnąć z półki "Bardzo głodną gąsienicę" i opuścić sklep.

W domu przeczytałam Kotom Psotom nową bajkę. Bubu zaciekawiła historia robaczka, który wgryzając się w różne smakołyki zostawił po sobie dziurki na stronach książki. Bobas z zachwytem przekręcał kolorowe sztywne kartki i badał dziurki paluszkami. Nawet Speediemu spodobała się historia o żarłocznej gąsienicy a to przecież sześciolatek i w dodatku niejadek.

***
Bajbuk
Eric Carle, "Bardzo głodna gąsienica", Tatarak

czwartek, 24 marca 2011

Dzikie zwierzęta

Speedy chciał pójść do zoo.
- Prooooooszę - stosował taktykę "na grzeczne dziecko".
- Jest zimno, wielu zwierząt nie będzie na wybiegach - przekonywałam licząc na leniwe popołudnie w domu.
- Ale ja właśnie marzę o tym, żeby zobaczyć zwierzęta w ich domkach. Jak się zrobi jesień, to znaczy zima... Co teraz będzie? Wiem, lato, to zwierzęta będą na dworze i to jest bardzo nudne. Prooooooszę!

W zoo trafiliśmy na porę karmienia fok. Speedy z zainteresowaniem oglądał jak personel wydziela płetwonogom ryby pod warunkiem, że podczołgają się przed odpowiedni symbol - drewniany kwadrat, trójkąt lub kółko. Co chwilę padała komenda "target!" a foki próbowały leżeć w równym rządku i zbliżać nosy każda do swojego symbolu.
- Ale śmiesznie - stwierdził Speedy - mają tu szkołę.

Było coraz zimniej. Szwed i ja przestępowaliśmy z nogi na nogę stojąc przed wybiegami gdzie bardzo ciepło ubrany Speedy oddawał się wnikliwej obserwacji zwierząt. Bubu w tym czasie hibernował w wózku opatulony w śpiwór. Z letargu wyrwał go widok osła domowego. Bubu pokazał osła ręką po czym znowu popadł w apatię.

W hipopotamiarni Speedy dołączył do grupki dzieci przytykających nosy do szyby ogromnego akwarium. Tuż przed ich twarzami w wodzie unosił się wielki zad hipopotama a pod nim podwinięte tylne kończyny. Nie odrywając wzroku od zwierzęcia dzieci rzucały uwagi do stojących z tyłu dorosłych:
- Wielki jest...
- Ma takie śmieszne raciczki.
- Ale ma fajny ogonek, z kitką na końcu.
Nagle ogonek się uniósł i coś spod niego wypłynęło. Chór dziecięcych głosów wypełnił pomieszczenie.
- KUPA! Hipopotam zrobił kupę!
W szale grupowej radości dzieci obijały się o siebie i szybę akwarium, skacząc i wrzeszcząc w niebogłosy. Bubu piszczał z wrażenia obserwując zachowanie młodych osobników gatunku Homo Sapiens.

***
Zoo

poniedziałek, 21 marca 2011

Tort naleśnikowy

- Pettson powrócił?
- Yhmm - Szwed uśmiechnął się od ucha do ucha i kontynuował czytanie historii o wszędobylskim kocie i zwariowanym staruszku. Tata Kotów Psotów ochoczo modulował głos przy dialogach delektując się szwedzkimi nazwiskami bohaterów.

Speedy wiercił się na sofie w poszukiwaniu idealnej pozycji do słuchania bajki. W końcu jego głowa znalazła się na siedzeniu sofy a wyciągnięte do góry nogi oparły się o ścianę. Bubu w tym czasie przecierał szybę balkonową kawałkiem papieru. Chwilowa rezygnacja z biegania i wspinania się na meble świadczyła o wielkim skupieniu na lekturze.

Przypomniała mi się epoka Pettsona w naszym życiu, która trwała mniej więcej między czwartymi a piątymi urodzinami Speediego. Pozostały po niej wszystkie dostępne w Polsce tomy serii Svena Nordqvista oraz niepożyczalne znajomym filmy ze ścieżką dźwiękową w języku kucharza z Muppetów. Myślałam, że zbiory te będą leżeć odłogiem dopóki mniejszy Kot Psot nie osiągnie wieku przedszkolnego. Ale skoro Bubu już teraz lubi słuchać bajek a Speedy nadal uważa, że Pettson jest fajny, to trzeba to uczcić tortem naleśnikowym!

***
Sven Nordqvist, książki o Pettsonie i Findusie, Media Rodzina

czwartek, 17 marca 2011

Starożytne statki kosmiczne

– Syrena ze śmieci! Ale czad! – Speedy wpatrywał się w rzeźbę stojącą przed wejściem do Muzeum Techniki. – To chyba fotomigracja! - wykrzyknął mając na myśli fatamorganę.
Syrena była jak najbardziej rzeczywista, miała korpus ze starej pralki, włosy z poskręcanych kabli telefonicznych i miecz ze świetlówki. Drucianą konstrukcję ogona wypełniały najróżniejsze przedmioty codziennego użytku, w oczy rzucało się żelazko i stara suszarka do włosów.
– Ohydna jest. - Speedy podsumował wygląd recyclingowej patronki swojego miasta. - Ale też fajna.

Przy kasie zapytałam o możliwość zobaczenia pokazu w planetarium.
- Pokazy odbywają się dla grupy minimum siedmiu osób. - poinformowała nas pani sprzedająca bilety.
- A ilu teraz jest chętnych?
- Nie ma chętnych poza panią i dzieckiem.
- To może jeszcze ktoś się zdecyduje? - spytałam z nadzieją.
- Nikt się nie zdecyduje bo w muzeum nikogo nie ma. - kasjerka była zirytowana. - Pan, który dziś pracuje w planetarium mówi bardzo naukowo, nawet gimnazjaliści wychodzą znudzeni. Dla takich małych dzieci to są poranki w sobotę i niedzielę.
Speedy odszedł od kasy zły. Nie dość, że nic nie wyszło z wizyty w planetarium to jeszcze został nazwany "małym dzieckiem".

Powędrowaliśmy więc przez labirynt muzeum. Obejrzeliśmy motocykle sprzed pół wieku, przekrój Malucha, szarobure plansze poświęcone energii odnawialnej, retro pralki i telefony.

Na ekspozycji pod nazwą "Ciekawa fizyka" zajął się nami pracownik muzeum. Speedy z zapałem sprawdzał wytrzymałość skromnych eksponatów a życzliwy starszy pan przemawiał do nas w języku omów, amperów, przyspieszeń i natężeń.
- Są na to oczywiście odpowiednie wzory. - podsumował - ale byłyby za trudne. Pan spojrzał z nadzieją na Speediego. - Jak będziesz starszy to je zrozumiesz.
- Ja wszystko rozumiem. - stwierdził Speedy. - Jak się puści kulkę to spada. Każdy to wie.
- Chodźmy teraz do starożytnych statków kosmicznych. - zarządził.

W dziale astronomicznym Speedy z niepokojem patrzył na model Sputnika. Był zdruzgotany wiadomością, że pies Łajka poleciał na orbitę okołoziemską bez towarzystwa człowieka.
– I jak on sobie tam sam poradził?
Pytanie Speediego zawisło w pustej sali muzem. Kopernik, Hermaszewski i członkowie misji Apollo milczeli na swoich pożółkłych portretach.

***

niedziela, 13 marca 2011

Cudowronek szuka żony

Speedy w tajemnicy robił laurkę dla taty.
- Co rysujesz? - spytałam konspiracyjnym szeptem.
Speedy pokazał na wyczarowane przez siebie zwierzaki.
- To jest wąż wodny, to orzeł bielik, a to słoń... Ten z krótkimi uszami.
- Indyjski?- nie miałam co do tego pewności.
- Sprawdźmy to w Internecie, on wie takie rzeczy - zarządził Speedy.

Po komisyjnym googlowaniu uznaliśmy, że słoń z krótkimi uszami mieszka w Azji w przeciwieństwie do swojego długouchego afrykańskiego krewniaka.
- Jeszcze narysuję żółwia lądowego, papugę i cudowronka. - zadeklarował Speedy. Wspomnienie tego ostatniego spowodowało, że Speedy poderwał się z podłogi i wykonał serię szalonych wygibasów.
- Tak cudowronek wabi partnerkę, żeby się z nim ożeniła. - wyjaśnił i powrócił do rysowania.

Tropikalny ptaszek dziwo oraz inne niezwykłe stworzenia pojawiły się w naszym życiu razem z zestawem dokumentów BBC pt: "Planeta Ziemia". Cudowronek potrafi migiem zmieniać swój niepozorny codzienny wygląd na godową galę. Na widok samiczki przeistacza się w pierzasty wachlarz z deseniem w postaci wielkiej kolorowej buźki z oczami i uśmiechem. Owa metamorfoza bardzo przypadła do gustu Speediemu.

Cudowronek zamieszkuje odcinek serii o dżunglach. W części o morzach pojawiają się stworzenia, które zrobiły wielkie wrażenie na obu Kotach Psotach. Widok sportretowanego później przez Speediego węża morskiego spowodował, że Bubu pierwszy raz w swoim życiu usiadł przed telewizorem.
- Oooooooooo! -  Bubu wskazywał palcem węża szukając u mnie potwierdzenia, że też widzę to pasiaste cudo.

- Pokażę ci super moment. Tylko jest taki bardziej mięsożerny. - Speedy zrobił przepraszającą minę i zabrał się za przewijanie.
Po chwili zafascynowani oglądaliśmy wielkiego żarłacza białego polującego na fokę. A przed nami były jeszcze odcinki o górach, pustyniach, jaskiniach, biegunach...

***
"Planeta Ziemia", BBC, 13xDVD

piątek, 11 marca 2011

Bzik wodny

Speedy planował kolejne wyjście do Kopernika.
– Dziecko ma głód wiedzy, trzeba je zabrać do muzeum nauki - stwierdziłam patrząc z nadzieją na Szweda.
– To nie jest żadne muzeum nauki, tylko muzeum zabawy - zdenerwował się Speedy. – Jakbym musiał się tam uczyć to bym tam nie chodził!

Po wejściu do Kopernika pokazaliśmy nasze magiczne bilety zwalniające ze stania w kolejce, która jak zwykle zajmowała większą część holu. Przy kasach dowiedzieliśmy się o szanse na wejście do Bzzz!, części muzeum przeznaczonej dla dzieci, w której Speedy jeszcze nie był. Okazało się, że do Bzzz! mogliśmy się dostać dopiero po dwóch godzinach, co Speedy uznał za dużą niesprawiedliwość. Widok bawiących się za szybą dzieci wprawił go w zły humor.

W oczekiwaniu na Bzzz! poszliśmy zwiedzać ogólnodostępną część Kopernika. W środku był tłum zwiedzających. Speedy wywijał między nimi z ponaddźwiękową prędkością i rzucał się na eksponaty: przełączał kable, przelewał płyny, wydmuchiwał piłeczki, przyciągał opiłki, ulegał złudzeniom, trząsł się i unosił.

Do Bzzz! Speedy wkroczył żądny dalszych wrażeń. Jego wzrok zatrzymał się na "eksponacie wodnym" czyli sporym strumyku.
– O tym właśnie marzyłem! – wykrzyknął Speedy i ruszył budować tamę. Taplanie się w wodzie kompletnie go pochłonęło. Domki zwierząt, budowanie plastra miodu, odgłosy natury i inne atrakcje nie miały szansy dotrzeć do jego świadomości.

Wyszliśmy z Kopernika jako jedni z ostatnich. Speedy był mokry i szczęśliwy. Muzeum zabawy spełniło jego oczekiwania.

***
Centrum Nauki Kopernik - Bzzz!

wtorek, 8 marca 2011

Symboliczny cukier

Wygłodniały Speedy wszedł do kawiarni Szczotki Pędzle. Omiótł spojrzeniem pierwszą salkę z barem i wkroczył do następnej, gdzie wybrał dla nas miejsce na sofie. Rozebranie się z zimowych warstw zabrało sporo czasu, w końcu Speedy był gotów do złożenia zamówienia. Stanęło na jego ulubionym zestawie czyli tostach oraz soku jabłkowym. Szwed i ja wzięliśmy kawę. Dziewczyna za ladą zapisała wszystko w milczeniu. Jej twarz wyrażała bezgraniczne znudzenie.

Speedy zasiadł na sofie i rozejrzał się w koło. Byliśmy w kawiarni sami.
– Ta pani nie ma za dużo gości. –  stwierdził. – Nie jest zbyt miła.
– Ciiiii! – posłałam Speediemu ostrzegawcze spojrzenie.
– No i nie jest tu ładnie. – kontynuował niezrażony Speedy, wielbiciel bezwstydnego luksusu we wnętrzach: wielkich kryształowych żyrandoli, luster w złotych ramach, rzeźb koni naturalnej wielkości oraz podświetlanych wanien. Obskurnie urokliwe wnętrze Szczotek Pędzli nie było w jego guście.

Przyszło nasze zamówienie. Speedy nadgryzł tosta i stwierdził:
– Niezły, ale wolę te z Myszką Mickey.
Tosty z Myszką Mickey można dostać w Kolonii. Kiedy Speedy pierwszy raz o nich usłyszał aż zaniemówił ze zdziwienia po czym wymamarotał:
– Wolałbym z serem...
Kiedy zrozumiał, że myszka występuje w tostach jedynie w formie obrazka zapieczonego na chlebie został ich fanem.

W Szczotkach Pędzlach Speedy poszedł do baru, żeby poprosić o słomkę. Słomki były dostępne co w jego oczach oznaczało, że lokal trzyma poziom. Przy okazji Speedy zauważył, że na ladzie znajduje się naczynie z cukrem w kostkach w kształcie karcianych symboli. Dziecko oniemiało z zachwytu nad tym nieznanym sobie wcześniej wytworem ludzkiego geniuszu.
– Patrzcie jakie faaajne! –  Speedy wpatrywał się w cukrowe piki i kiery. Resztę pobytu w knajpce spędził na bieganiu do baru, przynoszeniu kostek, podziwianiu ich, po czym zjadaniu.

Z trudem wyciągnęliśmy małego ze Szczotek Pędzli, strasząc go dziurami w zębach i przekupując nowym numerem "Czarodziejskiej Kury".
– Jeszcze tu wrócę! – rzucił Speedy na odchodnym, wbijając wzrok w dziewczynę  za ladą. Na jej twarzy pojawił się strach.

***

poniedziałek, 28 lutego 2011

Bang bang, Lucky Luke!

- Daltonowie uciekają tramwajem przez wielki korek a policja za nimi - nawijał Speedy. –  Całe mnóstwo policji i Joe mówi: "Wszyscy sobie jeżdżą pod prąd a gdzie jest policja?!" Atak śmiechu wyrzucił Speediego z chodnika na trawnik. Byliśmy w drodze ze szkoły do domu, na początku filmu "Lucky Luke na Dzikim Zachodzie". Mieliśmy przed sobą przeprawę przez miasto oraz ciąg dalszy filmu. Speedy nie uznaje streszczeń.

– Bang bang, Lucky Luke! Bang bang, Lucky Luke! – Speedy podśpiewywał w autobusie machając nogami i szeleszcząc puchowymi spodniami w rytm piosenki.

W domu Speedy włączył Lucky Luke'a.
– Chodź! – wołał mnie co chwila - Teraz będzie bardzo śmieszny moment!
– Wiem - próbowałam wykazać zrozumienie. – Ale teraz nie mogę.
Bzzzyt. Bubu włączył wysuwanie płytki z DVD.
– O nie! - Speedy zawył głosem rannego kojota. – W takim fajnym momencie!
Odciągnięty od telewizora Bubu rzucił się na podłogę i zaczął walić nogami płacząc rozdzierająco. Speedy cofnął spory fragment filmu, żeby zrekompensować sobie straty moralne i podgłośnił.
– Patrz co teraz będzie! – z trudem przekrzykiwał ścieżkę dźwiękową.
– Ścisz! – wydarłam się ile sił w płucach podnosząc płaczącego Bubu.
Cisza, ekran zrobił się niebieski. Zdziwiony Bubu trzymał w ręku pilota.
– Zaraz zwariuję! -  Speedy zgrzytał zębami z wściekłości, cofając film jeszcze dalej niż poprzednio.
–  Ja też! - nie miałam co do tego wątpliwości.
–  Co się dzieje? - Szwed wrócił z pracy.
–  "Szara codzienność: występek, bandyterka i zbrodnia" - rzuciłam za Daltonami.

***

czwartek, 17 lutego 2011

Puchaczowe szczęście

Był mroźny dzień. Speedy i ja pojechaliśmy do Łazienek zaopatrzeni w chleb dla ptaków oraz orzechy dla wiewiórek. W parku Speedy pilnował, żeby racje żywnościowe zostały sprawiedliwie rozdzielone między mewy, kaczki oraz gołębie, które tłumnie do nas przylatywały.

Nagle, pod starym drzewem, zauważyliśmy faceta z aparatem wyposażonym w imponujący teleobiektyw. Spojrzałam w miejsce, w które był wycelowany. Siedziała tam wielka, brązowa sowa.
– Patrz tam! Wysoko! - pokazałam Speediemu cud ornitologiczny.
– Gdzie?! -  Speedy nie mógł dojrzeć ptaka.
– Tam! W dziupli - złapałam głowę Speediego i nakierowałam na odpowiednie miejsce.
– Jest! PRAWDZIWA SOWA! - Speedy był oszołomiony.
– To chyba puchacz - obwieścił z dumą posiadacz wypasionego sprzętu foto.
– Czy możemy zerknąć do aparatu? – skorzystałam z okazji. 
Po chwili Speedy i ja oglądaliśy zbliżenia sowy.
– Piękna, co?
– No. Brązowa w łaty. I kudłata. – stwierdził Speedy. – Chodź, teraz pójdziemy do antyteatru - zarządził.

Amfiteatr był zamknięty więc zaczęliśmy się rozglądać za wiewiórkami ale nie było żadnych w polu widzenia. Za to w mijanych przez nas krzakach aż kłębiło się od sikorek. Zdecydowaliśmy, że damy im orzechy. Speedy z zapałem rozgniatał je butem na ziemnej ścieżce i kładł drobne kawałki na ławce. Nie zdążyliśmy odejść a już jedna za drugą przylatywały sikorki i zabierały kawałki orzechów.
– Wcale się mnie nie boją - stwierdził zadowolony Speedy.

Potem udaliśmy się na poszukiwanie sarenki. W paśniku leżało siano i resztki owoców. Zerkaliśmy w pobliskie zarośla ale jej nie zobaczyliśmy.
- Nie mieliśmy dziś sarenkowego szczęścia - stwierdził Speedy. - Ale mieliśmy puchaczowe szczęście. Też fajnie.

***

środa, 9 lutego 2011

Kazikman

" – Dzień dobry, jestem Kazik z Polski." Nasz dzielny rodak zachowywał zimną krew i nienaganne maniery w najdzikszych zakamarkach czarnego lądu.

Speedy z niecierpliwością czekał na wieczorne czytanie, żeby poznać następne przygody niestrudzonego podróżnika. A Kazik przemierzał tajemniczą Afrykę lat trzydziestych. Na swojej drodze spotykał dzikie zwierzęta, ludożerców, czarowników i poszukiwaczy złota.

– Ale on naprawdę żył? – Speedy wolał się upewnić co do prawdziwości Kazika.
– Tak. Przejechał całą Afrykę na rowerze.
– Na koniu, łodzią i na wielbłądzie też – poprawił mnie Speedy. – Jego rower był już stary.
– No tak. Ta podróż zajęła mu pięć lat.
– Pięć lat? To raczej długo... Ale ja też tak zrobię. – zdecydował Speedy i spojrzał na powieszoną nad łóżkiem mapę Afryki z zaznaczoną trasą podróży swojego nowego superbohatera.

***

piątek, 4 lutego 2011

Bubu czyta

Bubu lubi książki. Bubu lubi książki ściągać z półek, lubi je gryźć, obśliniać, ciągnąć po podłodze za obwolutę oraz drzeć. Kiedy następuje to ostatnie w naszym domu słychać złowieszcze "krach!". Tak się właśnie zdarzyło.

– O nieee! Tylko nie Asteriks! – Speedy rzucił się w rozpaczy na podłogę.
Bubu zachwycony wyczynem brata pobiegł radośnie w jego stronę.
– Zabierzcie go stąd! – wrzasnął Speedy własnym ciałem zasłaniając rozsypane kartki komiksu ale Bubu był szybki.
– Ty Pigmeju, ty kalkulatorze, zostaw to! – Speedy wyrwał Asteriksa z rąk Bubu i zniknął w swoim pokoju, co obwiściło nam, oraz sąsiadom, potężne trzaśnięcie drzwiami.

Trzeba było działać. Książki zniknęły z dolnych półek a Bubu musiał się zadowolić towarzystwem lektur dla niemowlaków. Wpierw miał je w wielkiej pogardzie, ściągać nie było trzeba, przedrzeć się nie dało a gryźć można cokolwiek np. trampki taty. Bubu konsekwentnie ignorował prace autorów polskich i zagranicznych, wydania kartonowe, szmatkowe oraz nieprzemakalne, rzeczy ambite i kompletne bezguścia. Wydawało się, że tak będzie przez czas dłuższy aż tu nagle wśród rzeczy z wczesnego dzieciństwa Speediego znalazła się książka o zwierzętach w zoo z ilustracjami Erica Carle. Na widok misia polarnego na okładce Bubu tak się zdziwił, że aż czerwony sportowy samochód wypadł mu z rąk.
– Oooooooooooo! – zawołał.
Kolejne rozkładówki z lwem, słoniem, wężem i lampartem zrobiły na Bubu kolosalne wrażenie.
– To! To! – aż nie mógł uwierzyć w to co znalazło się przed jego oczami.

Od tego czasu Bubu lubi książkę czytać. Siada na podłodze, bierze dzieło Carle'go, przekłada sztywne kartki i niezmiennie się dziwi na widok każdego wycinankowego zwierza. I robi tak po parę razy dziennie. Najwyraźniej Bubu zna się na ilustacji a Carle zna się na bobasach.

***
Bill Martin Jr, Eric Carle, "Polar Bear, Polar Bear, What Do You Hear?", Henry Holt

środa, 26 stycznia 2011

Ogniste tornado

Dziś spełniło się marzenie Speediego. Wreszcie zobaczył nowe muzeum nauki. I to w środku! Na zewnątrz Centrum Kopernik byliśmy nie raz. Widzieliśmy dłuższe i krótsze kolejki ustawione przed drzwiami do budynku. Za pierwszym razem zastanawialiśmy się dlaczego chętni do odwiedzenia muzeum czekają na dworze, jest zima, milej by było poczekać w cieple. Potem już wiedzieliśmy, że na dworzu stoi się po to, żeby dalej stać w środku. Tablica na drzwiach muzeum informowała, że od momentu przejścia przez nie czas oczekiwania na wejście na wystawę wynosi około dwóch godzin. Szwed i ja nie chcieliśmy stać w kolejce czym bardzo zawiedliśmy Speediego i utwierdziliśmy go w przekonaniu, że jesteśmy okropnymi rodzicami.

Gniew sześciolatka, którego głód wiedzy nie może być natychmiast zaspokojony jest wielki. Raz udało się go tymczasowo omamić działem starożytność w Narodowym z jego mocnym punktem w postaci mumii kota. Kolejne nieudane podejścia do Kopernika zakończyły się oglądaniem turonia w Etnograficznym oraz kości dinozaurów w Muzeum Ewolucji. Sytuacja zrobiła się niewesoła. Speedy codziennie planował, że następnego dnia pójdzie do muzeum nauki. Szwed i ja woleliśmy nie ryzykować, kolejna porażka w Koperniku mogła się się zakończyć w Muzeum Technki (dawnej) w dziale hutnictwo, gdzie spędziliśmy już wystarczającą, w naszym odczuciu, część życia.

Z pomocą przyszła mama koleżanki z klasy Speediego. Doradziła nam, żeby pójść do Kopernika tuż przed zamknięciem kas i kupić bilety roczne, które pozwalają na wchodzenie do muzeum poza kolejką. Speedy i ja pognaliśmy do Kopernika jak na skrzydłach. Po krótkim oczekiwaniu mieliśmy w rękach bilety wtępu do klubu dla szczęśliwych dzieci i wspaniałych rodziców.

Speedy jak burza wdarł się do muzeum. Za godzinę zamykali a on musiał wszystko zobaczyć, pociągnąć za każdą dźwignię, wcisnąć każdy przycisk, zakręcić każdym kołem, puścić łódeczki w górę rzeki, utrzymać balon w strumieniu powietrza, zobaczyć ogniste tornado i powietrzne tornado i roboty i poskakać na Księżycu... Żegnaj na zawsze przykurzony modelu huty! Witaj piękna nauko!

***
Centrum Nauki Kopernik

piątek, 7 stycznia 2011

Brak fortepianu

Stawiliśmy się w Muzeum Chopina zgodnie z planem. Szwed i ja dostaliśmy w kasie bilety wstępu w formie kart elektronicznych. Speedy karty nie dostał bo jak się dowiedzieliśmy dzieciom, jako że wchodzą gratis, bilety nie przysługują. Speedy zaanektował jedną z naszych kart i przytknął do świecącego na niebiesko czytnika przy wejściu. Piknęło nowoczesnością.

W środku okazało się, że ekspozycja w dużej mierze składa się z nagrań audio i filmików, które włącza się przy pomocy karty. Speedy był w swoim żywiole, jego "osobiste doświadczenie Chopina dostowane do wieku i preferencji odwiedzającego", które obiecuje muzeum, polegało na wyszukiwanu światełek i robieniu "pik". Szwed i ja w tym czasie dzieliliśmy się biletem co było nieco frustrujące. Poszukiwanie się nawzajem i przekazywanie karty powodowało, że trudno nam było dostać się do najbardziej obleganych multimediów. Kiedy inni zwiedzający poznawali opinie Chopina na temat paryskich knajpek i reklam środków na choroby weneryczne my tkwiliśmy przy wieszczach i zaborach.

Speedy po pewnym czasie stracił zapał do pikania i zajął się oglądaniem tradycyjnych eksponatów. Największe wrażenie zrobił na nim pukiel włosów Chopina prezentowany w sali poświęconej śmierci artysty. Speedy teatralnym szeptem przypomniał historię o przewiezieniu serca Chopina do Polski. Wprawdzie serca nie można było obejrzeć na wystawie ale widok pukla w zupełności Speediemu wystarczał.

Na koniec zwiedziliśmy salkę dla dzieci, która niezbyt przypadła małemu do gustu, gdyż brakowało w niej bardzo ważnej rzeczy.
– Nie po to dziecko idzie do muzeum Chopina, żeby nie było tam fortepianu, na którym może pograć. – stwierdził rozczarowany Speedy.

***
Muzeum Chopina

piątek, 31 grudnia 2010

Speedy i Muzeum Chopina

Speedy, lat 6, miał pójść do muzeum, w którym jeszcze nie był. Aż trząsł się z ekscytacji "Muzeum Chopina, hurrra!" Puchowe spodnie i kurtka oraz liczne warstwy ubrań pod spodem nie wpłynęły na zmniejszenie osiąganej przez niego prędkości. Speedy gnał Tamką w dół jak szalony, ku przerażeniu mijanych przez siebie przechodniów.

W szklanej rotundzie  gdzie sprzedają bilety do muzeum dowiedzieliśmy się, że najwcześniej można wejść na wystawę za trzy godziny. Nie mogliśmy czekać, trzeba było wracać do Bubu, który jak to niemowlę spędzał mroźny dzień nie oddalając się zbytnio od kaloryfera.
– Rodziiiceee! – zawył Speedy pełen wiary w naszą omnipotencję.
Szwed i ja wymieniliśmy spojrzenia pełne rezygnacji. W końcu kupiliśmy bilety na kilka dni później oraz książkę dla dzieci o Chopinie.

Książkę przeczytałam Speediemu na dobranoc. Obszernie opisywała życie kompozytora, tło historyczne, architekturę dawnej Warszawy, ówczesne zwyczaje itd. Na Speedym największe wrażenie zrobiła informacja, że po śmierci Chopina siostra artysty przywiozła jego serce do Polski.
– Ale jak to? – zdziwił się mały. – Zrobiła dziurę i wyjęła mu serce?
– Raczej nie ona – stwierdziłam bez przekonania.
– A kto? – Speedy drążył sprawę dalej.
Rozmowa zeszła na temat rozczłonkowywania zwłok oraz naczyń do przechowywania poszczególnych organów. Nie udało się uniknąć kwestii rozkładu ciała ludzkiego oraz udziału robaków w tym procesie. Speedy poszedł spać przekonany, że już niedługo odwiedzi niezwykle interesujące muzeum.

***
Eliza Piotrowska, "Fryderyk Chopin i jego świat", Arkady